Recenzja filmu

Miłość i potwory (2020)
Michael Matthews
Dylan O'Brien
Jessica Henwick

Długi weekend

Żeby nie było – choć nić przewleczona przez fabularne koraliki jest lichej jakości, same pojedynki są pomysłowe i miło się patrzy na te cuda z komputera, zachodząc w głowę, jak tym razem
Długi weekend
Choć kwestią dyskusyjną jest, czy ludzkość zasługuje na jakikolwiek ratunek, kino hollywoodzkie pozostaje niewzruszone. Zazwyczaj psim swędem udaje się zażegnać katastrofę, a jeśli nie, to na zgliszczach cywilizacji, mimo wszystko, kiełkują dobro, prawda i piękno. Dlatego, oglądając "Miłość i potwory", zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno Ziemia po globalnej mutacji, wywołanej chemicznym opadem z rakiet mających ocalić ludzkość, to takie złe miejsce? Natura bowiem, jak po sterydowym zastrzyku, zyskała dość sił, aby nareszcie upomnieć się o swoje. Zimnokrwiste przejęły powierzchnię planety, spychając ludzi do jaskiń i nor, zieleń oplotła porzucone auta i opuszczone kamienice. Zapanowały spokój i cisza.

Nie jestem pewien, czy umyślnie reżyser Michael Matthews pokazuje człowieka jako pasożyta na tym organizmie; huby nieprzystającej do owego nowego porządku; do błogiej równowagi. Nie sądzę. Bo nie mamy przecież do czynienia z ekranizacją odezwy do ludu świata wygłoszonej przez antynatalistycznego brata bliźniaka Davida Attenborougha, lecz z awanturniczą przygodą i postapokaliptycznym kinem drogi przeznaczonym dla publiczności od lat pięciu, do stu pięciu.
 

Niezły jest sam punkt wyjścia i motywacja głównego bohatera, pogubionego Joela. Chłopak nawet po upadku ludzkości siedzi przy biurku i nie wyściubia nosa z bunkra, bo przy spotkaniach z mutantami nieruchomieje, stając się i łatwym celem, ergo – narażając towarzyszy. Tyle że nawet pod ziemią każdy kogoś ma i chłopak jest jedynym singlem na kwadracie. Stąd, aby nie przeżyć swojego życia samotnie (i, zapewne, nie zostać przygniecionym przez seksualną frustrację), musi przezwyciężyć strach i wyleźć na zewnątrz z zamiarem odnalezienia ukochanej sprzed lat. Łączy ich wakacyjna miłość i pocałunek na tylnym siedzeniu osobówki. Dzieli – kawał drogi. Dziewczyna mieszka na terenie innej koloni, a nikt inny nie ma zamiaru się narażać dla romantycznego uniesienia, stąd młody zarzuca plecak na ramię i rusza w trasę samotnie. 

Aż do finału ilustrującego starą prawdę, że prawdziwymi potworami są ludzie, a nie, no cóż, potwory, film jest kroniką dość powtarzalnych zmagań bohatera z gigantycznymi robalami i płazami. Niby już sam tytuł nie pozwalał liczyć na nic innego, lecz fabularnych urozmaiceń tu niewiele. Nawet przypadkowe spotkania – to z psem, który lubi przybyć niczym Han Solo i uratować sytuację w ostatniej chwili, to z ekscentrykami od survivalu przypominającymi jako żywo duet Hit Girl i Big Daddy – przypominają tu leniwe odhaczanie gatunkowych punktów kontrolnych. Niełatwo było mi odepchnąć od siebie uczucie, że służą one nie tyle charakterologicznemu rozwojowi Joela, co przygotowaniu gracza (przepraszam – bohatera) na następne starcie. 


Żeby nie było – choć nić przewleczona przez fabularne koraliki jest lichej jakości, same pojedynki są pomysłowe i miło się patrzy na te cuda z komputera, zachodząc w głowę, jak tym razem neurotyczny amant sobie poradzi. Szkoda jednak, że w opowieści o dojrzewaniu praktycznie do samego końca Joel jest tym samym facetem, którego poznaliśmy nawet nie tyle na początku filmu, co dzięki osadzonej siedem lat wcześniej retrospekcji. Joel to licealista uwięziony w ciele dwudziestoparolatka, którego trudy postapokaliptycznego żywota nauczyły jedynie tego, że fajnie byłoby mieć dziewczynę. Szybki kurs dorosłości przejdzie dopiero, gdy odnajdzie Aimee i odkryje, że ona dawno już stała się kobietą. U Joela proces ten jest mało klarowny, a on sam nie dość zdecydowany. Najbliżej sensownej refleksji na temat życia, skomplikowanych emocji oraz stanu świata będzie, zaglądając w rozumne oczy ogromnego kraba.

A skoro przy krabie jesteśmy, proekologiczna wymowa filmu mogła być tutaj asem w rękawie scenarzystów i naprawdę mocnym, fabularnym elementem. Nie tym razem – podawana jest dość nieśmiało i wydaje się produktem ubocznym tekstu. Twórcy "Miłości i potworów", choć grają niezłymi kartami, boją się zaryzykować i podnieść stawkę. Nic dziwnego, że zadowoleni z wyłożonej na stół pary dziesiątek, zgarniają niewielką pulę. 
1 10
Moja ocena:
6
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones